Politycy przypominają młodych chłopców. Wszyscy politycy chcą rządzić tak jak wszyscy młodzieńcy chcą bzykać. Władza się politykowi marzy, śni po nocach i zmazi, niczym goła baba nastolatkowi. A gdy polityk się w końcu dorwie do władzy, a nastolatek do koleżanki z klasy, to po kilku minutach figli i jeden i drugi mają do powiedzenia jedynie to co powiedział pewien kotek, który przez trzy dni błądził po pustyni: „Kurczaczki, nie ogarniam tej kuwety!”.
Politykowi, jak i nastolatkami, wydaje się, że gdy tylko dostanie swą szansę to pokaże na co go stać. A stać go, że ho ho!!! Ochoczo zatem zabiera się do dzieła i szybko, i kompromitująco kończy cuda, które obiecał. To szybkie i kompromitujące kończenie to charakterystyczna cecha wszystkich polityków.
Ładnie obiecują, a robią już brzydko.
Leszek Miller pochwalił się męskością, którą po jakości zakończenia się docenia i skończył upaprany po nos w gównie z afery Rywina i dziesiątek innych afer. Trudno nie docenić swoją drogą, bo to dobra i pożyteczna robota była postkomunistów w łajnie wytaplać.
Kaczory naobiecywały rewolucji, a potem zabrały się za wprowadzenie nowego moralnego ładu ramie z ramię z bandą cynicznych cwaniaków pod wodzą śniadolicego oberchama. Bo konieczność polityczna taka. Naobiecywały odnowę moralną i ujawnianie patologii, a udało im się tylko patologie we własnych i sojuszniczych szeregach ujawnić. Bo układ. Jedyne co im się naprawdę udało to zmarginalizowanie SO i LPR, bo nawet ustawę lustracyjną potrafili spaprać.
Tusk obiecał cuda, a gdy tylko wziął się za rządzenie, to uśmiech mu wyblakł i zaczął wysyłać do otoczenia czytelne sygnały, że rzeczywistość go przerasta, jak wspomnianego kotka pustynia. Póki co wygląda na to, że chłop nie robi nic poza dobrzewyglądaniem i dobrze chyba, bo strach pomyśleć co by się zaczęło dziać, gdyby coś innego robić zaczął!
Tak to jest, gdy jedyne w czym się potencjalni mężowie stanu szkolą to korzystne prezentowanie się w telewizorze i pieprzenie słodkich kocopałów o niczym.
To powyżej to takie tam nieistotne w sumie uwagi na marginesie tekstu Krzysztofa Ligęzy, znakomitego (zerknijcie do „Salonu 2” Łysiaka i policzcie ile razy Łysiak cytuje Ligęzę!), choć wymagającego w stosunku do swego czytelnika publicysty. Moim skromnym zdaniem jego publicystyka stylem, przenikliwością, jakością wyciąganych wniosków i stawianych tez, bije na łeb większość z tego co na SG ląduje.